"(Nie) Zapomniana historia" Część 13: "Benefis".
W świecie sportu, zwłaszcza w piłce nożnej, sportowcom kończącym kariery, szczególnie tym którzy podczas nich wyróżnili się jakimś osiągnięciem, w podziękowaniach za ich trud w osiąganiu coraz lepszych wyników i dawaniu radości kibicom śledzącym ich rywalizację, organizowane są różnego rodzaju gale czy zawody pokazowe.
Zazwyczaj na takie imprezy benefisant zaprasza innych sportowców z którymi rywalizował bądź też grał w jednej drużynie.
Nie inaczej jest w Widzewie.
Przez ponad 110 lat historii klubu, kilku piłkarzom organizowano takie właśnie podsumowanie ich karier.
Zacznę nietypowo, bowiem przedstawię benefisy w odwrotnej kolejności chronologicznej. Zaczniemy więc od ostatniego takiego wydarzenia, a zakończymy na pierwszym w dziejach Widzewa uroczystym zakończeniu kariery przez piłkarza grającym w czerwono-biało-czerwonych barwach.
10 czerwca 2018 roku, na stadionie im. Włodzimierza Smolarka w Aleksandrowie Łódzkim, swą piłkarską karierę zakończył Arkadiusz Świętosławski. W Widzewie zaczynał jako juniorów w połowie lat 90-tych. dobrymi występami zaskarbił uznanie trenera pierwszej drużyny, Franciszka Smudy, i ten został zawodnikiem 1 drużyny. W Widzewie zagrał 18 meczów oraz strzelił jednego gola (w maju 1999 w derbach Łodzi wygranych 5:0)

Na swój pożegnalny mecz Arek zaprosił byłych widzewiaków: Sławomira Gule, Łukasza Masłowskiego, Rafała Pawlaka, Marcina Zająca oraz Adriana Budke.
W zespole rywali, drużynie burmistrza Aleksandrowa, zagrali natomiast Piotr Kuklis oraz Vladimír Bednar.
Mecz wygrała drużyna przyjaciół Arka 3:2, a gole dla zwycięzców strzelili Masłowski, Budka oraz sam benefisant, Świętosławski.
Kilka lat wcześniej, dokładnie 30 czerwca 2012 roku, pożegnaliśmy Sławomira Suchomskiego.
W barwach Widzewa spędził jeden rok. W sezonie 2001/2002 rozegrał tylko 17 meczów i strzelił 3 bramki. Jednak przez całą swą karierę w Ekstraklasie zagrał ponad 270 meczów strzelając ponad 60 goli.

Ponad to Sławek przez 2 miesiące pełnił obowiązki drugiego trenera. Dokładnie na początku 2003 roku na swego asystenta powołał go nowo zatrudniony Petr Nemec.
Benefis Sławka odbył się w jego rodzinnej Tucholi, gdzie stawiał pierwsze piłkarskie kroki. W meczu zagrały drużyny przyjaciół oraz Tucholanki, pierwszego klubu Suchomskiego. Sławek zagrał solidarnie po połowie w każdej drużynie, a, mecz zakończył się wygraną Tucholanki 11:5. W meczu tym nie wystąpił żaden inny piłkarz związany z, naszym klubem.
Zupełnie inaczej było 2 września 2007 roku na boisku Ruchu w Chorzowie.
Tego dnia odbył się benefis Dariusza Gęsiora, mistrza Polski z 1997 roku oraz wicemistrza z 1999, strzelca jednej z najważniejszych bramek w historii Widzewa, tej wyrównującej na 2:2 wynik meczu o mistrzostwo w Warszawie przeciwko Legii, ostatecznie wygranego 3:2.

"Gęsior to piłkarz z krwi i kości. Zawsze miał niespożyte siły i imponował znakomitym wyszkoleniem technicznym. To wspaniały człowiek, dlatego… grał w Widzewie" tak powiedział o nim podczas meczu trener Franciszek Smuda.
Mecz rozegrały ze sobą drużyny przyjaciół Darka oraz legendy Ruchu. W drużynie przyjaciół zagrało wielu byłych piłkarzy zespołu z al. Piłsudskiego 138. Byli to Szczęsny - Bajor, Michalski, Kobylański, Citko, Szymkowiak, Podbrożny, Zając, Mielcarski, Michalczuk, Lato, Węgrzyn, Czajkowski.
Trenerem był Franciszek Smuda.
Gęsior zagrał w obu zespołach po 45 minut. Wynik tego meczu brzmiał 5:4 na korzyść legend Ruchu.
Nieco wcześniej, podobne zakończenie kariery zorganizowane miał jeden z legend naszego klubu, Andrzej Michalczuk.
Dwukrotny Mistrz Polski, dwukrotny wicemistrz. Ponad 220 meczów, wiele ważnych goli, w tym ta na 3:2 w meczu o mistrzostwo w Warszawie w 1997.
1 czerwca 2004 roku o godzinie 12:00 na stadionie Widzewa rozpoczął się mecz w, którym zmierzyły się zespoły gwiazd Widzewa z lat 90-tych z uwczesnym zespołem, występującym w Ekstraklasie.
Na pomysł rozegrania tego meczu wpadli kibice łódzkiego klubu.

Główny bohater tego dnia przed meczem odebrał puchary oraz kwiaty. Podziękował także kibicom za wszystkie wspólnie spędzone chwile, nie kryjąc wzruszenia.
Mecz był bardzo ciekawy, oraz zakończył się małą niespodzianką. Wygrał bowiem zespół gwiazd 2:0, po golach Marcina Zająca i Marka Koniarka.
Warto wspomnieć iż pod koniec meczu dokonała się istna wymiana pokoleniowa. Grającego w zespole gwiazd, Andrzeja, zastąpił jego 9-letni syn Maksymilian.
Gwiazdy Widzewa: Kretek – Bajor, Łapiński, Michalski, Siadaczka – Zając, Gęsior, Bogusz, Majak – Michalczuk, Terlecki oraz Szulc, Koniarek, Muchiński, Maksymilian Michalczuk. Trener: Andrzej Pyrdoł.
Widzew obecny: Kula – Masłowski, Becalik, Walburg, Pawlak – Nazaruk, Ława, Rachwał, Juliano, Cichoń – Lelo oraz Partyka, Rybski, Drajer. Trenerzy: Tadeusz Gapiński i Jan Tomaszewski.
Wspominając mecze z okazji zakończenia karier dotarliśmy do końca, czyli do początku.
Pierwszym mecz pożegnalny rozegrany był bowiem w... 1965 roku, na cześć wieloletniego piłkarza naszego klubu, Henryka Marciniaka.
Henryk do Widzewa dołączył tuż po zakończeniu 2 wojny światowej. W Widzewie grał od 1946 do 1956 rok, z krótką przerwą ,na wniosek związku włókniarzy do którego Widzew należał, na występy w Łksie w 1952 roku.
Henryk jest więc piłkarzem drużyny Widzewa która jako pierwsza zagrała w Ekstraklasie.
Przeszedł do historii strzelając zwycięską bramkę, na 4:3, w pierwszym meczu w historii gier łodzian w Ekstraklasie w 1948 przeciwko Lechowi Poznań.
Ostatni mecz Henryk w barwach Widzewa zagrał w październiku 1956 przeciwko drużynie do której odchodził, dokładnie do Orkana Łódź.
Właśnie po zakończeniu sezonu 1964/1965 dwa najważniejsze kluby Marciniaka zmierzyły się aby pożegnać mającego wtedy 42 lata piłkarza.
Mecz rozegrano na obiekcie Orkana przy ulicy Wołowej. Marciniak rozegrał w każdej z drużyn po pół spotkania.
Ciekawą historię związana z Marciniakiem oraz jego pożegnalnym meczem wspomina dziennikarz Głosu Robotniczego Wojciech Filipiak:
"Dzięki Orkanowi dowiedziałem się też, że istnieje taki klub jak Widzew. Wszystko za sprawą zawodnika o nazwisku Marciniak, który był gwiazdą Widzewa w 1948 roku, a potem trafił do Orkana i któregoś razu mój tata zwrócił na niego uwagę, że „to jest ten Marciniak z Widzewa”. Zresztą pamiętam też, że gdy ów Marciniak, będący już wtedy dobrze po 40-tce, kończył karierę meczem z Widzewem właśnie, to piłkarze Widzewa na tamto spotkanie przyjechali… tramwajem. Wtedy akurat „szóstka” jeździła bowiem z Widzewa na Wróblewskiego."